Książka Amy Chua "Bojowa pieśń tygrysicy" wywołała w USA lawinę kontrowersji.
To, według recenzji Zuzanny Ziomeckiej, absolutnie rewelacyjna krytyka współczesnego modelu wychowania przez zachuchanie.
Dając mi ją do przeczytania Młoda uśmiechnęła się i stwierdziła:
"Przeczytaj, bo świetnie napisana, ale pewnie Cię w niej nic specjalnie nie zaskoczy, bo przecież byłaś dla mnie "chińską matką", nie ortodoksyjną, ale chińską:)"
W recenzji książki "Dalily Telegraph" napisał:
" Jeśli myślisz, że jesteś wymagający dla swojego dziecka "Bojowa pieśń tygrysicy" wyprowadzi Cię z błędu... Rodzicielska filozofia Amy Chua może się czasem wydawać nieludzka, ale zadajmy sobie pytanie: czy ten model jest na pewno bardziej okrutny niż wychowywanie dziecka przed ekranem telewizora?"
Dla wyjaśnienia w czym rzecz, zacytuję jeszcze autorkę:
"Chińska matka wychodzi z założenia, że:
1. naukę stawiamy na pierwszym miejscu;
2. szóstka minus to zły stopień;
3. dziecko ma wyprzedzać resztę klasy w matematyce o dwa lata;
4. nie należy chwalić dzieci publicznie;
5. jeśli dziecko kiedykolwiek poróżni się z nauczycielem lub instruktorem, zawsze stajemy po stronie nauczyciela lub instruktora;
6. dzieci mogą uczestniczyć w zajęciach, w których jest szansa na zdobycie medalu;
7. złotego, oczywiście."
I co Wy na to? :)))
W pierwszych latach nauki Młodej nie było jeszcze szóstek, opisowych ocen i głupawych uśmieszków stawianych w miejsce stopni.
Kiedy przynosiła ocenę 5-, pierwsze pytanie jakie słyszała ode mnie brzmiało: " A za co minus?" Potem analizowałyśmy czego nie umiała, albo w czym popełniła błąd.
W wieku lat chyba trzech, przez kilka bitych godzin nie wstała od biurka zanim nie zaczęła prawidłowo wymawiać słowa "lekko", zamiast koszmarnego "letko", które doprowadzało mnie do szewskiej pasji.
Straszna byłam, wiem:) A tu okazało się, że po prostu chińska:)
Dziś zapewne inaczej zachowałabym się w wielu sytuacjach, z jednej został mi nawet moralny kac, ale w sumie nadal uważam, że wymagająca matczyna miłość jest po stokroć lepsza od zbytniej wyrozumiałości i pobłażliwości, a tak zwane bezstresowe wychowanie, to w praktyce nieporozumienie.
Za takim modelem wychowawczym wypowiada się większość psychologicznych sław, ale naprawdę wygląda to tak, że dziecko w odczuciu matki wychowywane bezstresowo, nie jest wychowywane wcale. A efekty mamy w szkołach, autobusach, sklepach, a ostatnio na ulicach brytyjskich miast.
Chiński model to pot i łzy, ale po latach przychodzi słodka jak miód satysfakcja. Warto jej spróbować, wierzcie mi:)
Amy Chua jest profesorem prawa na Uniwersytecie Yale, urodzoną w USA córką chińskich emigrantów i żoną żydowskiego naukowca. Obie jej córki biegle mówią po mandaryńsku i obie uroczyście obchodziły swoją bat micwę.
Historia jej rodziny to również kapitalny przykład stapiania kultur i pokazowa lekcja wzajemnego szacunku, tolerancji i miłości.
Książkę czyta się świetnie. Zachęcam szczerze, bo niezależnie od wyznawanych metod wychowawczych to ciekawa i doskonale napisana lektura, a że za parę dni początek roku szkolnego, na pewno na czasie;)
A to już ceramiczne paciorki z ostatniego wypału i pierwsze złożone korale:
Szkliwo na koralach ze zdjęcia to stare złoto. Powtórzę szkliwienie nim na kolejnych elementach, bo bardzo mi się spodobało.
Kolejny faworyt to czerwień kardynalska, a zaraz za nią portofino w ładnych marmurkowych niebieskościach.
Tym razem korale będą jednokolorowe, sama czerwień i samo portofino. Co do żółtości, to jeszcze nie wymyśliłam;)
Młoda miała oko na portofino właśnie, a ja na czerwień.
Jak poskładam pokażę, a na razie sobie przyjemnie poprzekładam i pokombinuję, zapytam o zdanie Mrautak i zobaczymy co nam wyjdzie.
Jak dobrze, że chińską matką jest się tylko kilkanaście lat. Potem już można bawić się z kotem paciorkami i robić dla dziecka korale :)