Poprawiłam dred. Pozbawiłam go falbanki i kulki, dołożyłam trochę elementów i jest trochę mniej starobabski.
Miło się nosi, ponieważ czesanka, z której go filcowałam jest wyjątkowo miękka i niegryząca.
To było zrobić łatwo. Potem wzięłam się za sutasz, żeby nie było, że nie próbowałam.Miło się nosi, ponieważ czesanka, z której go filcowałam jest wyjątkowo miękka i niegryząca.
Trudno robi się coś do czego nie ma się:
1. przekonania
2. trzeba to szyć, szycia szczerze nie cierpiąc
3. mając taką tasiemkę , kamień, czyli kaboszon (o matko co za nazwa!) i pozostałe elementy jakie się ma.
Zupełnie nie miałam ochoty na inwestowanie w różnokolorowe tasiemki, specjalistyczne nici, igły, kaboszony;) i tym podobne. Ograniczyłam się do pasiastego krzemienia z dna szuflady, paru perełek, czarnych i agatowych kuleczek oraz czarnej tasiemki dostępnej od ręki w mojej pasmanterii na bazarku, w cenie jeden złoty za jeden metr. Dziubałam z uporem wartym lepszej sprawy cały piątkowy wieczór, wyszło co wyszło.
Za jednym zamachem sutasz i dyndające;)
Dziubiąc zerkałam do ściągawki, dzięki czemu jakoś sobie poradziłam.
Nawet najpiękniejsze sutaszowe prace, oglądane w internecie, też mnie nie kuszą. Sutasz to nie jest coś, co kaprysie lubią najbardziej;)
Pewnie jeszcze zrobię tą techniką broszkę, ale ponieważ robię to wyłącznie dla Młodej, to następna sutaszowa męka czeka mnie po dostarczeniu przez nią kamienia, który będę "obsutaszać" według życzenia;)
Dla relaksu kolejny filcowy kwiat broszka. Tym razem w spokojnych beżach.
I w ostatni lutowy weekend w temacie rękodzieła, to by było na tyle;)

