Powyżej suszenie czesanki, a poniżej ufilcowanej próbki z efektem różnych kolorów i cieniowania.
pod okiem Annemarie (na pierwszym planie) robimy roztwory barwników,
to już garnek z barwionymi filcakami,
tu efekt wstępnego farbowania mojego dreda,
po końcowym barwieniu w drugim kolorze,

dred końcowy :)))
Przy zachowaniu odpowiednich proporcji farby, octu i soli, kolory są trwałe. Stosowaliśmy specjalne barwniki do wełny firmy Durol z Krakowa.
Nie wiedziałam,że wełna nawet gotowana nie będzie się pod wpływem wrzątku filcować, jeśli nie będzie mechanicznie ugniatana i nie dodamy do roztworu żadnych detergentów. Wszystkie kolorowe filcowe wytwory powstały z barwionej przez nas czesanki lub były farbowane po ufilcowaniu.

Ostatnie zdjęcie pokazuje ufilcowane z kolorowych czesanek poszczególne płatki róży, pączek i łodyżkę z przylistkami. Wszystko robione na mokro kilka godzin. Na sucho można uzyskać podobny efekt dużo szybciej, ale nasza Annemarie pogardzała tą metodą i dydłałyśmy na mokro. Tak podobno jest tradycyjnie, a prawdziwa sztuka musi powstawać powoli;) Ja tam za artystkę się raczej nie uważam, raczej za rękodzielniczkę, ale w końcu po to na kurs pojechałam, żeby się słuchać instruktora. Chociaż trochę;)))
C.d.n.......
Zdjęcia w poście są autorstwa Darii, Sławka i mojego.
Zdjęcia w poście są autorstwa Darii, Sławka i mojego.
Jaaaki fajny kurs, jakie fajne miejsce, jakie fajne rzeczy! oczy pasie to wszystko!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się. Zawsze interesowała mnie "kuchnia" różnych rzeczy, jak coś powstaje, z czego itp. Bardzo ciekawe to wszystko Kaprysiu, nie mówiąc o efektach, fajnie jest dowiedzieć się jek to wszystko powstaje, kiedy ogląda się efekt końcowy nie widać ile kosztuje to trudu ale i ile frajdy jest z tym związane. Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów
OdpowiedzUsuń;-) Mokra robota ;-) Fajne te efekty. I te róże cudne. Jednak zachodu z taką techniką, że hej! Cieszę się, że dzielisz się wrażeniami.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że opisujesz swoje poczynania w Łucznicy. Z przyjemnością je czytam i dzięki Tobie czuję się tak, jakbym tam sama była :-)
OdpowiedzUsuńPiękne filcaki zrobiłaś.
Chociaż moim jedynym do tej pory doświadczeniem z filcowaniem jest upranie ulubionego czarnego swetra w pralce ( żeby to chociaż specjalnie!)to czytam Twoje opowieści z coraz większym zainteresowaniem. Może jak ufilcuję coś ładnego i użytecznego, to traumatyczne wspomnienie swetra, który w pół godziny skurczył się do rozmiaru deski kuchennej (twardość też miał podobną) przestanie mnie nękać. :)))
OdpowiedzUsuńNo, właśnie:))) Jak coś jest porządnie ufilcowane, to można prać do upojenia i nic się już temu nie zrobi:))) Zagrożenie stanowią tylko gryzące zwierzątka fruwające:))))
OdpowiedzUsuńWygląda to wszystko jak sabat z pichceniem tajemniczych mikstur w saganie :)
OdpowiedzUsuńA efekty świetne.
wspaniale rzeczy ,najbardziej podobaja mi sie te ugotowane pomaranczowe duzych rozmiarow dzdzownice :)
OdpowiedzUsuńCuda po prostu, a te pomarańczowe to nawet cuda na kiju! Dosłownie :)
OdpowiedzUsuń