Głównym problemem kobiety pracującej, zamężnej, mającej dzieci, zwierzę(-ta) domowe, czasem dolegliwości i niepojętą chęć ogarnięcia całości w jakiej takiej harmonii, jest cykliczne powtarzanie się dni krytycznych.
Wszystko sprzysięga się przeciwko nam. Mleko kipi, kot wymiotuje, autobus zamknął nam drzwi przed nosem i ochlapał błotnistą breją, migrena jest nieznośna, a praca nie do wytrzymania.
Nie możemy się zdecydować, czy płakać, krzyczeć, czy może włożyć głowę do gazowego piecyka. Ciąg fatalnych zdarzeń postępuje w sposób pozornie niemożliwy do zatrzymania.
Otóż okazuje się, że opisany kataklizm narasta wprost proporcjonalnie do rosnącej temperatury naszych negatywnych emocji, a tym samym temperatury w ogóle.
Czy jeśli krojąc cebulę wbijecie sobie nóż w palec, a następnie zbijecie ulubiony porcelanowy talerz po prababci, robi się wam gorąco?
No, właśnie.
A jeśli dodatkowo przypadkiem w skrzynce na listy znajdziecie ponaglenie za niezapłacony rachunek za prąd, który to opłacić miał mąż dwa tygodnie temu, nasza temperatura emocjonalna może osiągnąć wskaźniki krytyczne, zbliżone do temperatury lawy tuż przed wybuchem wulkanu.
Należy zaznaczyć, że ewentualny wybuch chwilowo tę temperaturę obniża, ale tylko w sytuacji kiedy jest ją komu przekazać. Na przykład akwizytorowi sprzedającemu wełniane poduszki. Nieszczęśnik taki ucieka potem w popłochu przerażony wrzaskiem jakim go przywitałyśmy i omija nasze mieszkanie szerokim łukiem do końca życia. Niestety nasza sytuacja poprawia się tylko na chwilę.
Skoro więc jednak naszą katastroficzną serię można wyjaśnić prostą matematyczno-fizyczną zależnością, zastanówmy się i podejdźmy do problemu naukowo.
Wszystkie parametry wrócą do normy jeżeli obniżymy temperaturę.
Sposobów jest wiele. Świetnie działa napój z lodem, chłodny tusz, czy wreszcie zimna kalkulacja.
Wychodząc spod prysznica i spokojnie wycierając głowę ręcznikiem dojdziemy do prostego wniosku, że większość fatalnych zdarzeń, które były naszym udziałem w ciągu ostatnich kilku godzin, prowokowałyśmy same.
A czort z tym autobusem, można go było nie gonić, przyjedzie przecież następny. Mleko dla osób dorosłych jest niestrawne, więc lepiej, że go nie wypiłyśmy. Kotu należy podać odkłaczającą pastę, a korespondencję zostawiać do otwarcia mężowi. Z pewnością ureguluje rachunek nic nam o tym nie mówiąc:) Jak już nakleimy na palec plaster, to głowa sama przestanie nas boleć, a temperatura wróci do normy.
Rozluźnione i spokojne możemy oddać się naszym ulubionym zajęciom i zrobić kolejne korale do wiszącej już jakiś czas w szafie kraciastej kiecki,
albo poczytać książkę. Najlepiej "Prawo Pani Parkinson i inne studia z zakresu wiedzy domowej" C. Northcote Parkinsona, z której zaczerpnęłam myśl przewodnią powyższego wywodu oraz część zdania z gazowym piecykiem, ponieważ bardzo mi się podobała:)
Pozycja tak dobra, jak stara. Ostatnie wydanie ukazało się nakładem "Książki i Wiedzy" w roku 1970.
Szczerze polecam i zachęcam do poszukiwań w antykwariatach i bibliotekach, bo nic tak nie poprawia nastroju w dniu krytycznym, jak lekka i zabawna lektura:)