Pomysł na filcowanie przyplątał się w grudniu.
Teraz kiedy za oknem króluje zima miło jest w ciepłym domku toczyć w rękach miękkie kłębuszki ciepłej wełny. Wczoraj ufilcowałam pierwsze kwiatki, a filcując myślałam o ilu rzeczach nie pisałam w grudniu. Kwiatkowe broszki już są gotowe, więc spieszę nadrabiać grudniowe zaległości.
Dziś zapowiedziana w poprzednim poście zaległość kulturalna , a ufilcowane kwiatki w następnym:)
Wieczór 7-go grudnia spędziliśmy z mężem w kinie, na niecodziennym seansie. Pod patronatem pani Małgorzaty Walewskiej- wspaniałej międzynarodowej mezzosopranistki realizowany jest od zeszłego roku projekt transmisji z najlepszych scen operowych w technice HD live. Dzięki technicznym możliwościom jakimi dysponuje Multikino w warszawskich Złotych Tarasach byliśmy tego wieczora gośćmi na premierze "Carmen" Georgesa Bizeta w mediolańskiej La Scali.
Oglądając spektakl operowy z loży lub fotela teatru przyzwyczajeni jesteśmy do obserwowania sceny jako całości, czasem sięgamy po lornetkę, by dojrzeć interesujący szczegół. Scenografia i choreografia spektaklu tworzą wraz z grą artystów spójny przekaz. Filmowy sposób prowadzenia kamery przy transmisji na żywo z jednej strony trochę mnie irytował - chcąc nie chcąc oglądaliśmy większość ujęć w zbliżeniach, z drugiej pozwalał na dokłane obejrzenie szczegółów kostiumów i dekoracji oraz podziwianie, prócz głosów, również doskonałej gry aktorskiej. Zbliżenia kamery kierowane w stronę orkiestry i dyrygenta , czy też na znakomitości zasiadające w lożach teatru, dawały nam możliwości obserwowania spektaklu niedostępne gościom Teatro alla Scala :) W opinii włoskich mediów reżyseria była nieco kontrowersyjna , doszukiwano się elementów antyklerykalnych i zbyt nowoczesnego uproszczenia dekoracji. Wydaje mi się ,że po prostu trudno byłoby się przyczepić do czegoś innego, a taka już rola krytyki, żeby krytykować;)
Dekoracje wydawały mi się ciekawe i doskonale wpasowujące się w klimat i charakter zarówno libretta, jak i muzyki. W Mediolanie premierze towarzyszyły protesty i demonstracje, naszym udziałem w Warszawie był jedynie cudowny operowy wieczór:)
W nowoczesnych kinowych muliplexach najbardziej przeszkadza mi wszechobecny zapach ( czytaj smrodek ) prażonego popcornu oraz towarzyszące mu odgłosny chrupania i mlaskania. Podczas seansu największa sala kinowa Multikina była pełniuteńka i wyobraźcie sobie, że nikt, ani jedna osoba nie kupiła tego nieszczęsnego popcornu . To efekt tego, że publiczność nie była przypadkowa, prawie nie było młodzieży, co akurat martwi, a widzowie nie przyszli "na film", tylko do opery. Dwa półgodzinne antrakty umilał nam sponsor projektu Ferrero Rondnoir, a mój łasuchowaty mężuś starannie odjadł z nawiązką wysokie koszty parkingu w Złotych Tarasach;)))
Po skończonym seansie wszyscy wychodzili uśmiechając się do siebie, a nam w drodze do domu długo jeszcze grały w głowach akordy cudownej muzyki Bizeta.
Poniżej zamieszczam kilka zdjęć wyszukanych w internecie oraz Habanerę w wykonaniu świetnej gruzińskiej mezzosopranistki Anity Rachvelishvili.
Co ciekawe trzy dni po premierze sławna diva La Scali zmuszona była wyjechać do Gruzji ,by uzyskać nową wizę wraz z prawem pracy we Włoszech.
Ot tak kręci się ten dziwny świat, dobrze ,że jest w nim jeszcze choć trochę miejsca na taki "przeżytek" jak opera;(
Oglądając spektakl operowy z loży lub fotela teatru przyzwyczajeni jesteśmy do obserwowania sceny jako całości, czasem sięgamy po lornetkę, by dojrzeć interesujący szczegół. Scenografia i choreografia spektaklu tworzą wraz z grą artystów spójny przekaz. Filmowy sposób prowadzenia kamery przy transmisji na żywo z jednej strony trochę mnie irytował - chcąc nie chcąc oglądaliśmy większość ujęć w zbliżeniach, z drugiej pozwalał na dokłane obejrzenie szczegółów kostiumów i dekoracji oraz podziwianie, prócz głosów, również doskonałej gry aktorskiej. Zbliżenia kamery kierowane w stronę orkiestry i dyrygenta , czy też na znakomitości zasiadające w lożach teatru, dawały nam możliwości obserwowania spektaklu niedostępne gościom Teatro alla Scala :) W opinii włoskich mediów reżyseria była nieco kontrowersyjna , doszukiwano się elementów antyklerykalnych i zbyt nowoczesnego uproszczenia dekoracji. Wydaje mi się ,że po prostu trudno byłoby się przyczepić do czegoś innego, a taka już rola krytyki, żeby krytykować;)
Dekoracje wydawały mi się ciekawe i doskonale wpasowujące się w klimat i charakter zarówno libretta, jak i muzyki. W Mediolanie premierze towarzyszyły protesty i demonstracje, naszym udziałem w Warszawie był jedynie cudowny operowy wieczór:)
W nowoczesnych kinowych muliplexach najbardziej przeszkadza mi wszechobecny zapach ( czytaj smrodek ) prażonego popcornu oraz towarzyszące mu odgłosny chrupania i mlaskania. Podczas seansu największa sala kinowa Multikina była pełniuteńka i wyobraźcie sobie, że nikt, ani jedna osoba nie kupiła tego nieszczęsnego popcornu . To efekt tego, że publiczność nie była przypadkowa, prawie nie było młodzieży, co akurat martwi, a widzowie nie przyszli "na film", tylko do opery. Dwa półgodzinne antrakty umilał nam sponsor projektu Ferrero Rondnoir, a mój łasuchowaty mężuś starannie odjadł z nawiązką wysokie koszty parkingu w Złotych Tarasach;)))
Po skończonym seansie wszyscy wychodzili uśmiechając się do siebie, a nam w drodze do domu długo jeszcze grały w głowach akordy cudownej muzyki Bizeta.
Poniżej zamieszczam kilka zdjęć wyszukanych w internecie oraz Habanerę w wykonaniu świetnej gruzińskiej mezzosopranistki Anity Rachvelishvili.
Co ciekawe trzy dni po premierze sławna diva La Scali zmuszona była wyjechać do Gruzji ,by uzyskać nową wizę wraz z prawem pracy we Włoszech.
Ot tak kręci się ten dziwny świat, dobrze ,że jest w nim jeszcze choć trochę miejsca na taki "przeżytek" jak opera;(
Orkiestrą Teatro alla Scala dyrygował - Daniel Daniel Barenboim
Reżyseria i kostiumy - Emma Dante
Obsada:
Don Jose - Jonas Kaufmann , tenor
Escamillo - Erwin Schrott , baryton
Carmen - Anita Rachvelishvili , mezzosopran
Micaela - Adriana Damata, sopran
Copyrights [Teatro alla Scala]









JESTES WSPANIALA< BEDE TU CZESTO ZAGLADAC POCZULAM SIE JAK W DOMU>
OdpowiedzUsuńsuuuper wypad do opery w kinie! koniecznie trzeba iść jak coś podobnego jeszcze będzie!
OdpowiedzUsuńale faktycznie... tej scenografii to prawie nie ma...na pewno ma to jakiś wydzwięk artystyczny - w końcu widz skupia swoja uwagę na śpiewaków i ich głosy a nie na strojne kostiumy i kapiące ściany.
Pięknie to opisałaś! Dziękuję bardzo! Dzięki Tobie poczułam się, jakbym tam była :-))
OdpowiedzUsuńTo dopiero bylo swieto! Czasem ogladam w tv rozne spektakle operowe, ale to czego Wy doswiadczyliscie to bylo cos wiecej, to tak jakbyscie prawie tam w La Scali byli :)
OdpowiedzUsuńNo to zaczynamy przygodę z filcowaniem niemal razem. Czekam na filcowych kwiatków objawienie :-)
OdpowiedzUsuń